- bez perspektywy -
Stary, wykonany z czerwonej
cegły dom wcale nie wyglądał w środku równie przyjemnie co na
zewnątrz. Jego ściany pokryte były dużą ilością kurzu,
pajęczynami, a gdzieniegdzie zauważyć nawet można było pająki
wijące coraz to nowsze sieci. Nic tu nie przypominało domku ze
wspomnień dziewczyny, która spędziła w nim większość swojego
dzieciństwa. Każdy mebel wydawał się obdarty ze swojego
unikalnego uroku. Zdjęcia wiszące na ścianach niczym nie
przypominały fotografii, przez co jako pierwsze wylądowały w dużym
worku na śmieci, w którym chwilę później znalazły się
wszystkie inne obrazy przywieszone do ścian.
Lily doskonale wiedziała,
że aby wrócić tu z młodszym bratem, musi dokładnie wysprzątać
każdy zakamarek, jednak czy aby na pewno miała teraz na to czas?
Czy sprzątanie domu po zmarłej babci obchodziło ją do tego
stopnia, by rzeczywiście to robić? Przyzwyczajona była już do
zasypiania w takich warunkach, więc widok jaki zastała, nie zrobił
na niej żadnego szczególnego wrażenia – wręcz przeciwnie,
podobało jej się to, co zastała, ale dla Scotta oznaczało to
wieczne duszenie się, kichanie i kaszlenie. To właśnie dlatego
zdeterminowana postanowiła wszystko dokładnie wysprzątać, nawet
jeśli miałoby to zająć jej kilka godzin. Nie liczyło się to, że
jest umówiona z Victorią; nie obchodziło jej też, że
prawdopodobnie dziewczyna będzie wydzwaniać co kilka sekund,
zastanawiając się, czemu przyjaciółka nie pojawiła się w
umówionym miejscu. Skupiona na swoim celu ściągała każdą
pajęczynę, którą zauważyła na ścianie; pościerała wszystkie
kurze, pamiętając, by uprzednio otworzyć okna. Wymyła nawet
podłogi, co jak na nią było niesamowitym wyczynem, a kiedy
skończyła, dom ponownie zaczął wyglądać jak wtedy, kiedy żyła
w nim Effy.
Zadowolona ze swojego dzieła
podeszła do największego okna, przy którym zaczęła otwierać
kupioną wcześniej paczkę papierosów. Przez cały ten czas nie
pomyślała ani przez minutę o tym, aby zapalić. Jej skupienie
przeniosło się na co innego, dzięki czemu jej nałóg zniknął na
kilka godzin. Dopiero teraz dziewczyna uświadomiła sobie, jak łatwo
przychodzi jej walka ze swoimi demonami i pełna satysfakcji
uśmiechnęła się, zaciągając się mocnym dymem.
***
Dylan nie pamiętał już
ile ostrzy w ciągu kilku sekund wbiło się w jego ciało. Przestał
liczyć w chwili, w której najważniejsza osoba Piekła skazała go
na kolejnych milion ostrzy. Była to najłagodniejsza kara, jaką
kiedykolwiek dostał, choć i tak cierpiał o wiele bardziej niż
poprzednimi razami. Teraz jego twarz co chwilę wykrzywiała się w
bólu, marząc tylko o końcu tych tortur, choć doskonale wiedział,
że zaraz potem otrzyma kolejny milion, a za nim kolejny i tak w
kółko, dopóki ktoś znów nie popełni błędu.
Zielone oczy prześladowały
go bardziej niż zwykle. Widział je za każdym razem, gdy tylko
zamykał swoje powieki. Do teraz nie mógł uwierzyć jakim cudem
ktoś tak słaby potrafił mu się przeciwstawić. Jego metoda
dedukcji zawiodła, dlatego dostał dożywotni zakaz wybierania sobie
ofiary.
Został skazany na zielone
oczy do końca swojego mizernego istnienia i choć obiecał sobie i
Najwyższemu, że już nigdy nie zawiedzie, oboje doskonale
wiedzieli, że nie wierzył sam sobie.
– Mam nadzieję, że
czujesz się dobrze. – Usłyszał chłodny głos przy swoim uchu,
przez co na chwilę odwrócił głowę, aby zobaczyć pustkę. Było
tak za każdym razem, gdy zapominał o bólu. – Nie martw się,
nigdy nie skreślam swoich synów. Dam ci jeszcze jedną szansę –
dodał po krótkiej chwili, tym razem nieco głośniej.
– Błagam... błagam
zakończ już me męki.
Dylan uniósł swoje drżące
ciało, próbując uniknąć kilku ostrzy jednocześnie, ale mimo
jego sprytu osiągnął klęskę. Jego głośny krzyk rozbrzmiał w
całym pomieszczeniu, a na jego nagim i zakrwawionym ciele rozbłysła
świeża strużka krwi. Spojrzał przed siebie pełnym opętania
wzrokiem, bo choć sam doprowadzał ludzi do obłędu, teraz to on
był ofiarą.
– Już niedługo synu,
niedługo. Myślę, że już zdecydowałem, spodoba ci się. Będziesz
nią wniebowzięty.
***
– Więc masz zamiar się
pojawić, czy kolejny raz wystawiasz przyjaciółkę? – wykrzyczała
do telefonu, kiedy Lily w końcu zdecydowała się odebrać dzwoniący
od godziny telefon. – Nie robi się tak...
– Miałam pilną sprawę,
jestem już w drodze – odpowiedziała, po czym od razu się
rozłączyła.
Lily wcale nie kłamała.
Była w drodze, jednak nie kierowała się bezpośrednio do domu
Victorii. Zamierzała zajść do kilku sklepów, żeby zapełnić
lodówkę i kilka szafek. W ostatniej chwili przypomniała sobie o
tym, aby poinformować brata, że zabierze go następnego dnia,
wysyłając zdjęcie bałaganu, który zastała zaraz po wejściu do
domu babci. Scott rozumiał tą sytuację i wcale nie miał do
siostry pretensji. Cieszył się, że ktoś w końcu się nim
interesuje, przez co więcej nie będzie już zaniedbany. Nie
wiedział tylko, co oznacza mieszkanie z Lily w samotności.
***
– Gdzie pieniądze? –
zapytał szczupły, wysoki mężczyzna, ubrany cały na czarno. Lily
spojrzała na niego przewrotnie, po czym wyjęła z kieszeni kurtki
kilka banknotów i wręczyła je starszemu chłopakowi.
– Luke – zaczęła,
chwytając na chwilę jego rękę, kiedy dokonywali wymiany. – To
smutne, że oboje skończyliśmy w taki sposób.
– Zamknij się Collins. –
Jego głos był oschły, ale mimo to dziewczyna doskonale wiedziała,
że jego intencje nie są złe. Znała Ramseya zbyt długo, by
przejąć się słowami, które do niego wypowiedział. Zamiast tego
zwyczajnie przyciągnęła go do siebie i przytuliła, sprawiając,
że nikt nie nabrałby żadnych podejrzeń widząc tą dwójkę w
ciemnym zaułku.
– Odezwij się czasem,
wciąż jesteśmy rodziną, pamiętasz? – Kiwnęła głową w jego
kierunku, po czym oboje się odwrócili, idąc w przeciwnych
kierunkach.
– Jasne.
Lily szła powoli przed
siebie, bawiąc się schowanymi w prawej kieszeni kurtki małymi
woreczkami. Rozmyślała nad kilkoma sprawami, przypominając sobie
czasy, w których była normalna i szanowała innych ponad siebie.
Teraz nie przypomina już tej dziewczyny, jest jej zupełnym
przeciwieństwem i pewnie gdyby mogła, nie wróciłaby do tego, co
było kiedyś. Nie potrafiłaby udawać, że nie widzi jak matka
truje się coraz to większą ilością leków. Nie zniosłaby także
ignorancji ojca, który swoją firmę stawia ponad dziećmi, żoną
i domem. Jej rodzice nie byli idealnym przykładem do naśladowania,
dlatego bardzo szybko rozpoczęła swój bunt. Wydawało jej się, że
tak będzie łatwiej, że wyrzucenie z siebie wszystkich uczuć
będzie łatwiejsze niż zmaganie się z każdym z nich z osobna.
Bawiła się ludźmi tak jak nią bawiono się niegdyś. Dawała z
siebie wszystko to, co sama otrzymała, kiedy rodzice przestali się
nią przejmować.
I choć zniszczona była aż
do szpiku kości, była legendą, wzorem dla młodzieży. Każdy
chciał być jak Lily Collins. To właśnie ona wyznaczała trendy,
to ona pokazywała jakie zachowania są dozwolone, a jakie nie.
Wszystko co robiła Lily było aprobowane, nawet jeśli dochodziło
do rękoczynów. Pewnie właśnie dlatego połowa nastolatków
mieszkających w Weymouth kończy w zakładach wychowawczych lub
leczących uzależnienia, ale Lily wcale się tym nie przejmowała.
Podobało jej się bycie na szczycie.
I to właśnie dlatego jej
oczami interesował się sam Najwyższy. Skrywały w sobie tajemnicę.
Sekret tak wielki, który tylko on i jeden z jego synów potrafili
zrozumieć. Jej zielone oczy podniecały Dylana do granic możliwości.
Pragnął ich tak bardzo, jak jeszcze nigdy niczego nie pragnął...
ale musiał czekać.
Musiał czekać na jej błąd
i na zgodę ojca. Bez tych dwóch rzeczy nie mógł zacząć działać.
Nie wiedział tylko, że
zgodę dostanie o wiele szybciej niż było to planowane.
***
– Zróbmy coś szalonego!
– Dla ciebie robienie
szalonych rzeczy zawęźla się do obejrzenia kolejnego nudnego filmu
z Ashtonem Kutcherem. – Lily spojrzała na przyjaciółkę spode
łba, na co ta jedynie westchnęła i wzruszyła ramionami, udając,
że wcale się niczym nie przejęła. – Mam lepszy pomysł.
Lily natychmiast poderwała
się z łóżka, aby podejść do małej szafki stojącej prawie przy
samych drzwiach. Wzięła leżącego na niej laptopa i z powrotem
wróciła na łóżko.
Nie potrafiła wytłumaczyć
samej sobie skąd nagle w jej głowie pojawił się taki pomysł, ale
gdzieś w głębi duszy uważała, że to jest właśnie to, co chce
teraz zrobić. Włączyła urządzenie, tylko po to, by położyć je
obok siebie i ponownie wstać. Usiadła przed małym biurkiem, na
którym chwilę później rozsypała trochę białego narkotyku.
Pełna koncentracji i z dużą starannością rozdzieliła wszystko
na cztery równe kreski, po czym zwinęła pięciofuntowy banknot w
rulon i wciągnęła dwie z nich. Oddając przyjaciółce banknot, Vi
wykonała dokładnie te same czynności, które uprzednio zrobiła
Collins.
Lily z impetem opadła na
podłogę, podpierając głowę na rękach. Przymknęła znużone
snem powieki, jednak z całych sił starała się nie zasnąć,
pozwalając narkotykowi zawładnąć jej ciałem. Nie bała się,
doskonale wiedziała co ją czeka. Uśmiech na twarzy
rozprzestrzeniał się coraz bardziej, kiedy zaczęła odczuwać
błogi stan. Nie minęło nawet pół godziny, gdy działanie
narkotyku stało się jeszcze mocniej odczuwalne.
To był znak dla Lily, że
czas na coś innego.
– Chciałaś zrobić coś
szalonego? – spytała przyjaciółkę, nachylając się nad nią,
kiedy wreszcie wspięła się na łóżko.
Vi kiwnęła delikatnie
głową, patrząc prosto w oczy przyjaciółki.
– Zamknij oczy –
poinstruowała, szukając czegoś w tylnej kieszeni spodni. Victoria
bez żadnych obaw zrobiła to, co zostało jej nakazane. – Teraz
otwórz buzię..
– To nie brzmi dobrze.
– No dalej – szepnęła
ochoczo. – Uwierz, chcesz tego.
Minęło parę sekund nim
Victoria rzeczywiście zdecydowała się otworzyć usta, a kiedy w
końcu to zrobiła, na jej języku wylądowała mała, fioletowa
tableteczka. Natychmiast poczuła okropnie gorzki smak, który w
mgnieniu oka rozszedł się po całej jamie ustnej. Teraz już nie
miała odwrotu. Gwałtownie wstała, połykając w międzyczasie
tabletkę, którą chwilę później popiła dużą ilością wody.
– Oszalałaś?! Wiesz jak
to działa, kiedy się miesza z innymi substancjami? – krzyknęła,
rzucając wszystkimi drobnymi rzeczami, które tylko wpadły w jej
ręce.
– Dzisiaj się dowiemy –
odpowiedziała Lily, demonstracyjnie połykając przed przyjaciółką
swoją tabletkę.
***
Lily bez żadnego większego
problemu w dosyć krótkim czasie przygotowała tablicę ouija. Nie
do końca wiedziała co robi, nie potrafiła też samej sobie
wyjaśnić, skąd posiada jakąkolwiek wiedzę na temat wykonania tej
tablicy. Była w transie, którego nikt nie mógł przerwać,
ponieważ właśnie tak działała na nią tabletka – robiła
rzeczy, których nigdy wcześniej w życiu nie robiła, i o których
nie miała nawet pojęcia. Trzymanym w prawej dłoni długopisem
napisała z każdej strony tablicy słowo lub dwa, a następnie każde
z nich pogrubiła mazakiem, ponieważ tylko w takiej formie wydawały
jej się istnieć. W międzyczasie kazała przynieść Victorii mały
talerzyk, na którym narysowała strzałkę.
Z kolei Victoria nie czuła
tego samego co jej przyjaciółka. Dla niej wszystko co znajdowało
się wokół, mieniło się różnymi odcieniami, co z kolei scalało
się ze sobą, tworząc dziewczynie jej własny kosmos – ponieważ
sama go tak nazwała, gdy tylko pierwsza rzecz zaczęła się
poruszać. Jej dłonie unoszone do góry, w prawo, lewo lub w
jakimkolwiek innym kierunku, ciągnęły za sobą pyłek, który
później unosił się jeszcze przez chwilę i znikał – trwale lub
tylko na chwilę.
Obie dziewczyny były w
zupełnie innym transie, ale obie wkrótce miały uczestniczyć w
czymś złym, co miało pozostawić piętno w ich życiu już do
samego końca.
– Naprawdę masz zamiar
wywoływać duchy? – zapytała podniecona Victoria, siadając
naprzeciwko przyjaciółki, która właśnie odpalała świeczkę.
– Przecież widzisz –
burknęła, mając wrażenie, że Vi jedynie poddaje ją próbie.
***
Dylan mocno zaciskał
powieki, kiedy kolejne ostrza przedzierały się przez jego ciało,
pozostawiając za sobą jedynie ślady, które znikały zanim wbiło
się kolejne ostrze. Odczuwał ból ze wzmożoną siłą, kiedy tylko
w jego głowie ponownie pojawił się obraz zielonookiej dziewczyny.
Dziewczyny, która jako
pierwsza potrafiła się mu przeciwstawić i wygrać walkę o własne
życie.
I choć skazany był na
niekończące się ciosy, nagle przestał je odczuwać, a jego ręce
zostały wreszcie uwolnione spod łańcuchów, dzięki czemu pierwszy
raz od kilkunastu dni mógł je spokojnie opuścić w dół. Przetarł
obolałe nadgarstki, na których już po chwili nie było widać
żadnych śladów przetrzymywania, po czym z chytrym uśmieszkiem
spojrzał przed siebie, zauważając swojego ojca.
– Chyba mam szczęście –
szepnął, podchodząc do niego jak gdyby nigdy nic. Dylanowi
ponownie zaczęło się wydawać, że to on ma władzę i to on
wszystko kontroluje.
Jednakże ponownie się
mylił.
– To twoja ostatnia
szansa, jeśli znów poczujesz, że zielone oczy są w stanie z tobą
walczyć, zniszczę cię i już nigdy nikogo więcej nie nawiedzisz.
– A jeśli sprawię, że
oszaleje na moim punkcie i z uśmiechem na twarzy skoczy z
najwyższego punktu w mieście? – Nonszalancko uniósł kąciki
ust, ukazując tym swoją pewność siebie, która w obecnej chwili
nie opuszczała go ani na krok.
– Wtedy udowodnisz, że
nie jesteś pokraką i moim życiowym błędem.
– Więc możesz być już
ze mnie dumny! – wrzasnął, kiedy powoli zaczynał znikać, by
znaleźć się po drugiej stronie.
Po tej samej stronie, w
której znajdowała się Lily wraz z Victorią. Obie zajęte na tyle
mocno, by nie zauważyć przyglądającej się im zza rogu pokoju
przezroczystej postaci. Dylan obserwował je jak na haju usilnie
starają się wywołać ducha. Obserwował jak najpierw rzucały
talerzykiem, zirytowane faktem, że nic się nie zadziało, a kiedy
ten pękł, w ruch poszła tablica. Doskonale wiedział, że tylko
jedna z nich jest jego celem, nie potrafił jeszcze tylko zrozumieć
która.
I choć powoli odkrywał
sekret, jego pewność siebie ponownie spadła, gdy tylko jego
spojrzenie napotkało się ze spojrzeniem Lily.
Po wielu, wielu miesiącach przerwy, które całym sercem poświęciłam na uporządkowanie własnego życia i zmianę konspektu tego opowiadania, postanowiłam, że czas dodać nowy rozdział, który będzie wstępem do dalszych historii. Wiele rzeczy może się tu nie zgadzać z wcześniejszym nakreśleniem postaci, miejsc itp., ale jak wspomniałam - zmieniłam konspekt. Zmiany będą zauważalne w przeciągu kilku miesięcy, nie łatwo będzie je wprowadzić do poprzednich rozdziałów tak, aby nie zburzyły za mocno harmonii.Także za wszelkie niedogodność i moją niesłowność odnośnie pojawienia się rozdziału - przepraszam i pragnę na koniec przypomnieć zwiastun.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz