27.09.2015

Rozdział 1


– Jesteś pijana. – Obróciłam się, kiedy usłyszałam nieznajomy głos za moimi plecami.
– Tak, ty też! – krzyknęłam, wskazując na niego palcem i głośno się śmiejąc, podczas gdy lewą ręką sięgałam po kolejnego shota.
Wylałam do gardła całą zawartość, wykrzywiając lekko twarz, ponieważ tym razem wódka miała o wiele bardziej intensywny smak. Uśmiechnęłam się do barmana, gdy ponownie stanął naprzeciwko mnie, czekając aż powiem mu swoje zamówienie.
– Powinnaś wracać do domu. – Wywróciłam w zirytowaniu oczami, słysząc ten sam głos co wcześniej.
Uniosłam prawą rękę, pokazując do tyłu środkowy palec, nie przerywając kontaktu wzrokowego z barmanem. Spojrzał na mnie zdezorientowany, ale zignorowałam to i kiedy moja ręka z powrotem opadła na blat, wskazałam na pusty kieliszek. Skinął głową, po czym schylił się po butelkę wódki, którą zapełnił szklane naczynie. W podzięce szeroko się uśmiechnęłam i wypiłam jego zdrowie, ignorując fakt, że wcale mu o tym nie powiedziałam.
Zsunęłam się z barowego krzesła i delikatnie odwróciłam, czując mocne zawroty głowy. Przez chwilę po prostu stałam ze zmrużonymi oczami, starając się przyzwyczaić do stanu, który zawładnął moim umysłem. Kiedy zawroty się zmniejszyły, ruszyłam przed siebie, szukając wzrokiem loży, którą zajęli moi przyjaciele. Victoria leżała na kanapie po jednej stronie, prawdopodobnie będąc już niezdolną do dalszej zabawy, a Theo naprzeciw niej obściskiwał się z jakimś chłopakiem. Westchnęłam i podeszłam bliżej, żeby chwycić kurtkę, po czym uderzyłam Victorię w twarz, aby trochę ją wybudzić.
– Wychodzimy – krzyknęłam do jej ucha, kiedy spojrzała na mnie, nie rozumiejąc czemu przerywam jej sen.
Zaczęłam się śmiać, kiedy zauważyłam ile wysiłku wkłada w to, aby się podnieść, a za każdym razem i tak z powrotem opada na kanapę. Wreszcie chwyciłam ją za dłoń, pomagając utrzymać jej równowagę, kiedy wstawała, a gdy w końcu się udało, przerzuciłam jej rękę wokół mojej głowy i złapałam ją w talii, żeby przypadkiem nie osunęła się na podłogę.
Z trudem opuściłyśmy klub, głównie dlatego, że przeciskanie się przez tłum z uwieszonym na szyi człowiekiem nie należy do prostych zadań. Będąc na zewnątrz, poprosiłam ochroniarza, żeby zadzwonił po taksówkę, ponieważ nie zamierzałam się narażać na nieprzyjemności związane z policją, jeśli by nas zatrzymali, widząc jak dwie pijane osoby przechadzają się chodnikiem. Oparłam Victorię o ścianę, upewniając się, że się nie przewróci, po czym narzuciłam na siebie kurtkę, czując nieprzyjemny chłód ogarniający moje ciało. Zaczęłam nawet tupać nogami z nadzieją, że to rzeczywiście pomoże, ale w rezultacie miałam ochotę zwymiotować.
Kiedy podjechała taksówka, wsadziłam Victorię do środka, po czym podałam taksówkarzowi adres i dogadałam się z nim, żeby trąbił pod jej domem tak długo, aż wreszcie ktoś zdecyduje się ją zabrać. Robiłyśmy tak każdego wieczora, gdy Victoria doprowadzała się do takiego stanu, dlatego miałam pewność, że ktoś po nią wyjdzie.
Przyglądałam się jak taksówka odjeżdża, walcząc z własnymi myślami, które ewidentnie chciały, żebym wróciła do klubu, jednak resztki mojej silnej woli zmusiły mnie do ruszenia przed siebie i zostawienia klubu daleko w tyle.
Weymouth to typowe małe miasteczko, w którym nigdy nic się nie dzieje, oprócz nocnych imprez. Przywykłam już do widoku pustych ulic i chodników. Są wieczory, kiedy nawet kasyna są puste, co według mnie jest oznaką totalnej aspołeczności. Mimo tego, na jakiego człowieka się kreuję, naprawdę lubię podziwiać nocne widoki falującego morza, albo fajerwerki, które puszczają ze stojącej na środku morza łódki w każdy poniedziałek. To rzeczy, które uwielbiałam odkąd byłam mała i rodzice po raz pierwszy przyprowadzili mnie w to miejsce, żebym mogła z nimi dzielić swoją radość. Staliśmy wtedy dokładnie w tym samym miejscu, w którym stoję teraz, choć wtedy raczej siedziałam w wózku, ale to nie ma znaczenia. Nigdy nie należałam do cierpliwych osób, szczególnie, gdy chodziło o coś tak spektakularnego jak pokaz fajerwerków. Słońce chowało się za horyzont, a fale wciąż uderzały o drewniany most po prawej stronie plaży. Powoli zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi, aż w końcu nie było już nigdzie miejsca i dało się słyszeć ciche odliczanie od dziesięciu w dół. Przerażona zamknęłam oczy, gdy usłyszałam jak fajerwerki suną się ku górze i wybuchają, tworząc niesamowite kształty. Zamrugałam kilka razy, czując jak chłód wiatru otula moje nagie nogi, jednocześnie sprowadzając mnie do rzeczywistości, która wcale nie wyglądała tak barwnie jak we wspomnieniach. Oparłam łokcie na zimnej, metalowej barierce, kierując swój wzrok na morze. Mimo panującej ciemności, zauważyłam, że woda zaczęła się powoli cofać, a to oznacza, że rano będzie jeszcze dalej.
– Typowy wieczór Lily Collins – zadrwiłam, uderzając dłonią w barierkę, po czym ruszyłam w dalszą drogę.
– Typowa noc Lily Collins. – Usłyszałam za sobą Theo i cicho się zaśmiałam, prawie niezauważalnie kiwając głową.
– Kiedy widziałam cię ostatni raz, byłeś w trakcie wymiany śliny z jakimś chłopakiem, który miał bardziej ułożone włosy niż ty, co jest dla mnie czymś nowym, ponieważ nie spotkałam w tym mieście osoby, która bardziej dbałaby o włosy niż sam Theo James – odpyskowałam, odwracając się w jego kierunku.
Theo na chwilę przystanął, ale zauważyłam, że szeroko się uśmiecha, a jego ciało przechyla się w jednym kierunku tak, jakby miał zaraz upaść. Głośno się zaśmiałam, widząc jak niezdarnie idzie w moim kierunku, potykając się o własne stopy. Wspólnie zaczęliśmy iść w kierunku mojego domu, wzajemnie się asekurując.
– Więc... – Uniosłam lekko brwi, spoglądając do góry na jego szczęśliwą twarz. – Kim był ten chłopak?
– Nie wiem – odpowiedział, kładąc swoją lewą rękę na moich ramionach. – Czemu nie jesteś pijana?
– Najwidoczniej to ja dziś jestem tą osobą, która bawi się w opiekunkę – zażartowałam, uderzając go lekko w żebra.
Dalszą drogę pokonaliśmy w ciszy, ale w połowie drogi zdecydowałam się odprowadzić Theo do jego domu, więc miałabym pewność, że nic mu się po drodze nie stanie, a kiedy zatrzasnął drzwi przed moim nosem, odwróciłam się z uniesionym ku górze środkowym palcem i powoli szłam przed siebie, kopiąc małe kamyczki.
Mijałam mniejsze i większe sklepy, których wystawy ani trochę nie zachęcały mnie do kupienia w nich czegokolwiek, głównie dlatego, że obecne trendy tego miasta w żaden sposób nie przypominały rockowego stylu, do którego już przywykłam.
Wreszcie trafiłam na dobrze znany mi most, którego zazwyczaj unikałam, żeby nie tracić czasu na światła. Tym razem również nie zamierzałam czekać, aż sygnalizacja pozwoli mi ruszyć. Rozejrzałam się dookoła, a kiedy nie zauważyłam żadnego pojazdu, kontynuowałam chód, nie fatygując się, aby zatrzymać się chociażby na sekundę.
Szłam blisko barierki, przyglądając się ciemnej wodzie pode mną. Niedaleko stały przycumowane żaglówki i prywatne jachty bogatych ludzi. Doskonale wiedziałam, że nigdy nie będę posiadała swojego własnego jachtu, ale ten fakt przestał mnie smucić w dniu szesnastych urodzin, kiedy zrobiłam sobie imprezę na jednym z nich.
Weszłam w ciemne tunele, czując delikatny chłód na rękach. Powoli szłam przed siebie, kolejny raz przyglądając się ledwie widocznym ściennym grafitti. Już dawno obiecałam sobie, że kiedyś też dodam coś od siebie, ale do tego czasu będę się zadowalać wężami, napisami i całującymi się łabędziami.
Chwilę mi zajęło, nim ponownie wkroczyłam na oświetlony chodnik, który prowadził prosto do mojego domu. Coraz bardziej spowalniałam swoje dojście tam i dopiero teraz zorientowałam się, jak jasno już jest. Leniwie wyjęłam telefon, aby sprawdzić godzinę. Nie zdziwiłam się, widząc nieodebrane połączenia od mamy. Ta kobieta nigdy się nie nauczy, że ma przestać zawracać mi głowę, kiedy nie mam ochoty na rozmowę z nią.
Westchnęłam, zauważając, że jeden z ulicznych sklepów zostaje już otwarty. Cicho się zaśmiałam, gdy właściciel kiwnął do mnie ręką, uśmiechając się przy tym. Odmachałam dopiero wtedy, gdy go minęłam, nie chcąc aby pomyślał sobie, że jestem niewychowana. Ja po prostu nie lubię ludzi, którzy nadmiernie się o mnie troszczą.
– Lily! – krzyknął, przez co się zatrzymałam i obróciłam w jego stronę.
Biegł w moim kierunku z jakąś butelką. Wnioskuję, że była to dobra whisky, którą miałabym przekazać tacie, czego oczywiście nie zrobię, bo wolę ją sama wypić.
– To dla twojego ojca – powiedział, wręczając mi zawiniętą w papier butelkę. Podziękowałam i odwróciłam się, chcąc jak najszybciej móc otworzyć trunek.
Pchnęłam drzwi, wiedząc, że mama nie pozwoliła ojcu zamykać ich na klucz i wcale się nie zdziwiłam, kiedy się przede mną otworzyły. Weszłam do domu, trzaskając za sobą drzwiami, po czym od razu udałam się do mojego pokoju, ignorując krzątającą się po kuchni matkę.
– Zabawa trwa – szepnęłam do siebie, przechylając otwartą już butelkę nad ustami.
Początkowo skrzywiłam się, gdy mocny smak uderzył w moje gardło, ale chwilę później ponowiłam ten sam czyn, ciesząc się z efektu, jaki powoli uzyskiwałam. Mimo że alkohol wypity w barze powoli ulatywał z mojego ciała, pomieszanie go z whisky nie należało do najmądrzejszych decyzji. W krótkim czasie zaczęłam tańczyć do wcześniej włączonej muzyki, głośno przy tym krzycząc.
Czułam się jakby ta zabawa nie miała końca.
Dopóki nie poczułam jak zbiera mi się na wymioty.
Odrzuciłam gdzieś butelkę, nie martwiąc się, czy reszta jej zawartości wyleje się na podłogę, łóżko, albo ciuchy. Szybkim krokiem przeszłam do łazienki, w której od razu pochyliłam się nad sedesem.
***
Mój książę z bajki wyglądał na smutnego i ponurego chłopaka, a jego czerwone oczy ani trochę nie zniechęcały mnie. Próbowałam wyciągnąć w jego kierunku prawą dłoń, ale kiedy tylko to robiłam, oddalał się, mówiąc, że to jest lepsze niż dotykanie go. Smuciłam się za każdym razem, gdy dochodziła do mnie myśl o tym jak blisko jest, jednocześnie będąc daleko. Nie podobało mi się to, chciałam go dotknąć. Chciałam sprawdzić, czy jego czerwone oczy i popękane usta rzeczywiście takie są.
Chciałam sprawdzić, czy jest prawdziwy, ale odpowiedź dostałam z chwilą, w której wypowiedział kilka raniących słów:
– Obudź się. Otwórz oczy i pokaż wszystkim, że żyjesz. Przyjdę do ciebie innego dnia. Zdziwisz się jak szybko to się stanie przez twoją nieodpowiedzialność.
Zniknął, dając mi do zrozumienia, że tylko śnię, a ktoś bardzo stara się wyrwać moje ramię.
Jęknęłam, pocierając odrętwiałą ręką oczy, czując jak ślina cieknie mi po ustach. Zirytowana przetarłam ją rękawem kurtki Victorii i wreszcie spojrzałam przed siebie.
– Odejdź! – wrzasnęłam, zasłaniając oczy przed rażącym słońcem.
– John, nie dzwoń po pogotowie! – wrzasnęła matka, a ja głośno się zaśmiałam, próbując wstać.
– Żyje?
Spojrzałam na zdyszanego ojca, który wbiegł do łazienki w momencie, w którym chciałam ją opuścić.
– Dajcie mi spokój – syknęłam, torując sobie drogę do pokoju.
– Lily Collins, masz szlaban! – krzyknął prosto w moja twarz, przez co poczułam uciekający z jego ust dym papierosowy.
– Nie bądź śmieszny, nie mam pieprzonych dziesięciu lat, żebyś dawał mi szlaban. Zajmijcie się swoim synkiem, a mi dajcie spokój!
– Lily...
– Nie! – wtrąciłam, odpychając ojca w bok, aby ułatwić sobie przejście.
Szybko dotarłam do drzwi, którymi jakiś czas temu dopiero co weszłam do domu. Ostatni raz obróciłam się za siebie, widząc, że mama pospiesznie biegnie w moim kierunku. Stanęłam po drugiej stronie drzwi i zatrzasnęłam je, gdy była kilka kroków ode mnie, po czym zaczęłam szybko iść do miejsca, w którym nikt nie będzie mi dyktował warunków.
Rozdział krótszy niż planowałam, ale powoli wprowadzam kluczową rolę, aby nie było za nudno i cóż, zależało mi na tym, żeby nie przedłużać dłużej i już dzisiaj dodać, so enjoy! xx