– Jesteś pijana. – Obróciłam
się, kiedy usłyszałam nieznajomy głos za moimi plecami.
–
Tak, ty też! – krzyknęłam, wskazując na niego palcem i głośno
się śmiejąc, podczas gdy lewą ręką sięgałam po kolejnego
shota.
Wylałam do gardła całą zawartość, wykrzywiając lekko
twarz, ponieważ tym razem wódka miała o wiele bardziej intensywny
smak. Uśmiechnęłam się do barmana, gdy ponownie stanął
naprzeciwko mnie, czekając aż powiem mu swoje zamówienie.
–
Powinnaś wracać do domu. – Wywróciłam w zirytowaniu oczami,
słysząc ten sam głos co wcześniej.
Uniosłam prawą rękę,
pokazując do tyłu środkowy palec, nie przerywając kontaktu
wzrokowego z barmanem. Spojrzał na mnie zdezorientowany, ale
zignorowałam to i kiedy moja ręka z powrotem opadła na blat,
wskazałam na pusty kieliszek. Skinął głową, po czym schylił się
po butelkę wódki, którą zapełnił szklane naczynie. W podzięce
szeroko się uśmiechnęłam i wypiłam jego zdrowie, ignorując
fakt, że wcale mu o tym nie powiedziałam.
Zsunęłam się z
barowego krzesła i delikatnie odwróciłam, czując mocne zawroty
głowy. Przez chwilę po prostu stałam ze zmrużonymi oczami,
starając się przyzwyczaić do stanu, który zawładnął moim
umysłem. Kiedy zawroty się zmniejszyły, ruszyłam przed siebie,
szukając wzrokiem loży, którą zajęli moi przyjaciele. Victoria
leżała na kanapie po jednej stronie, prawdopodobnie będąc już
niezdolną do dalszej zabawy, a Theo naprzeciw niej obściskiwał się
z jakimś chłopakiem. Westchnęłam i podeszłam bliżej, żeby
chwycić kurtkę, po czym uderzyłam Victorię w twarz, aby trochę
ją wybudzić.
– Wychodzimy – krzyknęłam do jej ucha, kiedy
spojrzała na mnie, nie rozumiejąc czemu przerywam jej sen.
Zaczęłam
się śmiać, kiedy zauważyłam ile wysiłku wkłada w to, aby się
podnieść, a za każdym razem i tak z powrotem opada na kanapę.
Wreszcie chwyciłam ją za dłoń, pomagając utrzymać jej
równowagę, kiedy wstawała, a gdy w końcu się udało,
przerzuciłam jej rękę wokół mojej głowy i złapałam ją w
talii, żeby przypadkiem nie osunęła się na podłogę.
Z trudem
opuściłyśmy klub, głównie dlatego, że przeciskanie się przez
tłum z uwieszonym na szyi człowiekiem nie należy do prostych
zadań. Będąc na zewnątrz, poprosiłam ochroniarza, żeby
zadzwonił po taksówkę, ponieważ nie zamierzałam się narażać
na nieprzyjemności związane z policją, jeśli by nas zatrzymali,
widząc jak dwie pijane osoby przechadzają się chodnikiem. Oparłam
Victorię o ścianę, upewniając się, że się nie przewróci, po
czym narzuciłam na siebie kurtkę, czując nieprzyjemny chłód
ogarniający moje ciało. Zaczęłam nawet tupać nogami z nadzieją,
że to rzeczywiście pomoże, ale w rezultacie miałam ochotę
zwymiotować.
Kiedy podjechała taksówka, wsadziłam
Victorię do środka, po czym podałam taksówkarzowi adres i
dogadałam się z nim, żeby trąbił pod jej domem tak długo, aż
wreszcie ktoś zdecyduje się ją zabrać. Robiłyśmy tak każdego
wieczora, gdy Victoria doprowadzała się do takiego stanu, dlatego
miałam pewność, że ktoś po nią wyjdzie.
Przyglądałam się jak taksówka
odjeżdża, walcząc z własnymi myślami, które ewidentnie chciały,
żebym wróciła do klubu, jednak resztki mojej silnej woli zmusiły
mnie do ruszenia przed siebie i zostawienia klubu daleko w tyle.
Weymouth to typowe małe miasteczko, w
którym nigdy nic się nie dzieje, oprócz nocnych imprez. Przywykłam
już do widoku pustych ulic i chodników. Są wieczory, kiedy nawet
kasyna są puste, co według mnie jest oznaką totalnej
aspołeczności. Mimo tego, na jakiego człowieka się kreuję,
naprawdę lubię podziwiać nocne widoki falującego morza, albo
fajerwerki, które puszczają ze stojącej na środku morza łódki w
każdy poniedziałek. To rzeczy, które uwielbiałam odkąd byłam
mała i rodzice po raz pierwszy przyprowadzili mnie w to miejsce,
żebym mogła z nimi dzielić swoją radość. Staliśmy wtedy
dokładnie w tym samym miejscu, w którym stoję teraz, choć wtedy
raczej siedziałam w wózku, ale to nie ma znaczenia. Nigdy nie
należałam do cierpliwych osób, szczególnie, gdy chodziło o coś
tak spektakularnego jak pokaz fajerwerków. Słońce chowało się za
horyzont, a fale wciąż uderzały o drewniany most po prawej stronie
plaży. Powoli zaczęło pojawiać się coraz więcej ludzi, aż w
końcu nie było już nigdzie miejsca i dało się słyszeć ciche
odliczanie od dziesięciu w dół. Przerażona zamknęłam oczy, gdy
usłyszałam jak fajerwerki suną się ku górze i wybuchają,
tworząc niesamowite kształty. Zamrugałam kilka razy, czując jak
chłód wiatru otula moje nagie nogi, jednocześnie sprowadzając
mnie do rzeczywistości, która wcale nie wyglądała tak barwnie jak
we wspomnieniach. Oparłam łokcie na zimnej, metalowej barierce,
kierując swój wzrok na morze. Mimo panującej ciemności,
zauważyłam, że woda zaczęła się powoli cofać, a to oznacza, że
rano będzie jeszcze dalej.
– Typowy wieczór Lily Collins –
zadrwiłam, uderzając dłonią w barierkę, po czym ruszyłam w
dalszą drogę.
– Typowa noc Lily Collins. –
Usłyszałam za sobą Theo i cicho się zaśmiałam, prawie
niezauważalnie kiwając głową.
– Kiedy widziałam cię ostatni raz,
byłeś w trakcie wymiany śliny z jakimś chłopakiem, który miał
bardziej ułożone włosy niż ty, co jest dla mnie czymś nowym,
ponieważ nie spotkałam w tym mieście osoby, która bardziej
dbałaby o włosy niż sam Theo James – odpyskowałam, odwracając
się w jego kierunku.
Theo na chwilę przystanął, ale
zauważyłam, że szeroko się uśmiecha, a jego ciało przechyla się
w jednym kierunku tak, jakby miał zaraz upaść. Głośno się
zaśmiałam, widząc jak niezdarnie idzie w moim kierunku, potykając
się o własne stopy. Wspólnie zaczęliśmy iść w kierunku mojego
domu, wzajemnie się asekurując.
– Więc... – Uniosłam lekko brwi,
spoglądając do góry na jego szczęśliwą twarz. – Kim był ten
chłopak?
– Nie wiem – odpowiedział, kładąc
swoją lewą rękę na moich ramionach. – Czemu nie jesteś pijana?
– Najwidoczniej to ja dziś jestem tą
osobą, która bawi się w opiekunkę – zażartowałam, uderzając
go lekko w żebra.
Dalszą drogę pokonaliśmy w ciszy,
ale w połowie drogi zdecydowałam się odprowadzić Theo do jego
domu, więc miałabym pewność, że nic mu się po drodze nie
stanie, a kiedy zatrzasnął drzwi przed moim nosem, odwróciłam się
z uniesionym ku górze środkowym palcem i powoli szłam przed
siebie, kopiąc małe kamyczki.
Mijałam mniejsze i większe sklepy,
których wystawy ani trochę nie zachęcały mnie do kupienia w nich
czegokolwiek, głównie dlatego, że obecne trendy tego miasta w
żaden sposób nie przypominały rockowego stylu, do którego już
przywykłam.
Wreszcie trafiłam na dobrze znany mi
most, którego zazwyczaj unikałam, żeby nie tracić czasu na
światła. Tym razem również nie zamierzałam czekać, aż
sygnalizacja pozwoli mi ruszyć. Rozejrzałam się dookoła, a kiedy
nie zauważyłam żadnego pojazdu, kontynuowałam chód, nie
fatygując się, aby zatrzymać się chociażby na sekundę.
Szłam blisko barierki, przyglądając
się ciemnej wodzie pode mną. Niedaleko stały przycumowane żaglówki
i prywatne jachty bogatych ludzi. Doskonale wiedziałam, że nigdy
nie będę posiadała swojego własnego jachtu, ale ten fakt przestał
mnie smucić w dniu szesnastych urodzin, kiedy zrobiłam sobie
imprezę na jednym z nich.
Weszłam w ciemne tunele, czując
delikatny chłód na rękach. Powoli szłam przed siebie, kolejny raz
przyglądając się ledwie widocznym ściennym grafitti. Już dawno
obiecałam sobie, że kiedyś też dodam coś od siebie, ale do tego
czasu będę się zadowalać wężami, napisami i całującymi się
łabędziami.
Chwilę mi zajęło, nim ponownie
wkroczyłam na oświetlony chodnik, który prowadził prosto do
mojego domu. Coraz bardziej spowalniałam swoje dojście tam i
dopiero teraz zorientowałam się, jak jasno już jest. Leniwie
wyjęłam telefon, aby sprawdzić godzinę. Nie zdziwiłam się,
widząc nieodebrane połączenia od mamy. Ta kobieta nigdy się nie
nauczy, że ma przestać zawracać mi głowę, kiedy nie mam ochoty
na rozmowę z nią.
Westchnęłam, zauważając, że jeden
z ulicznych sklepów zostaje już otwarty. Cicho się zaśmiałam,
gdy właściciel kiwnął do mnie ręką, uśmiechając się przy
tym. Odmachałam dopiero wtedy, gdy go minęłam, nie chcąc aby
pomyślał sobie, że jestem niewychowana. Ja po prostu nie lubię
ludzi, którzy nadmiernie się o mnie troszczą.
– Lily! – krzyknął, przez co się
zatrzymałam i obróciłam w jego stronę.
Biegł w moim kierunku z jakąś
butelką. Wnioskuję, że była to dobra whisky, którą miałabym
przekazać tacie, czego oczywiście nie zrobię, bo wolę ją sama
wypić.
– To dla twojego ojca – powiedział,
wręczając mi zawiniętą w papier butelkę. Podziękowałam i
odwróciłam się, chcąc jak najszybciej móc otworzyć trunek.
Pchnęłam drzwi, wiedząc, że mama
nie pozwoliła ojcu zamykać ich na klucz i wcale się nie zdziwiłam,
kiedy się przede mną otworzyły. Weszłam do domu, trzaskając za
sobą drzwiami, po czym od razu udałam się do mojego pokoju,
ignorując krzątającą się po kuchni matkę.
– Zabawa trwa – szepnęłam do
siebie, przechylając otwartą już butelkę nad ustami.
Początkowo skrzywiłam się, gdy mocny
smak uderzył w moje gardło, ale chwilę później ponowiłam ten
sam czyn, ciesząc się z efektu, jaki powoli uzyskiwałam. Mimo że
alkohol wypity w barze powoli ulatywał z mojego ciała, pomieszanie
go z whisky nie należało do najmądrzejszych decyzji. W krótkim
czasie zaczęłam tańczyć do wcześniej włączonej muzyki, głośno
przy tym krzycząc.
Czułam się jakby ta zabawa nie miała
końca.
Dopóki nie poczułam jak zbiera mi się
na wymioty.
Odrzuciłam gdzieś butelkę, nie
martwiąc się, czy reszta jej zawartości wyleje się na podłogę,
łóżko, albo ciuchy. Szybkim krokiem przeszłam do łazienki, w
której od razu pochyliłam się nad sedesem.
***
Mój książę z bajki wyglądał na
smutnego i ponurego chłopaka, a jego czerwone oczy ani trochę nie
zniechęcały mnie. Próbowałam wyciągnąć w jego kierunku prawą
dłoń, ale kiedy tylko to robiłam, oddalał się, mówiąc, że to
jest lepsze niż dotykanie go. Smuciłam się za każdym razem, gdy
dochodziła do mnie myśl o tym jak blisko jest, jednocześnie będąc
daleko. Nie podobało mi się to, chciałam go dotknąć. Chciałam
sprawdzić, czy jego czerwone oczy i popękane usta rzeczywiście
takie są.
Chciałam sprawdzić, czy jest
prawdziwy, ale odpowiedź dostałam z chwilą, w której wypowiedział
kilka raniących słów:
– Obudź się. Otwórz oczy i pokaż
wszystkim, że żyjesz. Przyjdę do ciebie innego dnia. Zdziwisz się
jak szybko to się stanie przez twoją nieodpowiedzialność.
Zniknął, dając mi do zrozumienia, że
tylko śnię, a ktoś bardzo stara się wyrwać moje ramię.
Jęknęłam, pocierając odrętwiałą
ręką oczy, czując jak ślina cieknie mi po ustach. Zirytowana
przetarłam ją rękawem kurtki Victorii i wreszcie spojrzałam przed
siebie.
– Odejdź! – wrzasnęłam,
zasłaniając oczy przed rażącym słońcem.
– John, nie dzwoń po pogotowie! –
wrzasnęła matka, a ja głośno się zaśmiałam, próbując wstać.
– Żyje?
Spojrzałam na zdyszanego ojca, który
wbiegł do łazienki w momencie, w którym chciałam ją opuścić.
– Dajcie mi spokój – syknęłam,
torując sobie drogę do pokoju.
– Lily Collins, masz szlaban! –
krzyknął prosto w moja twarz, przez co poczułam uciekający z jego
ust dym papierosowy.
– Nie bądź śmieszny, nie mam
pieprzonych dziesięciu lat, żebyś dawał mi szlaban. Zajmijcie się
swoim synkiem, a mi dajcie spokój!
– Lily...
– Nie! – wtrąciłam, odpychając
ojca w bok, aby ułatwić sobie przejście.
Szybko dotarłam do drzwi, którymi
jakiś czas temu dopiero co weszłam do domu. Ostatni raz obróciłam
się za siebie, widząc, że mama pospiesznie biegnie w moim
kierunku. Stanęłam po drugiej stronie drzwi i zatrzasnęłam je,
gdy była kilka kroków ode mnie, po czym zaczęłam szybko iść do
miejsca, w którym nikt nie będzie mi dyktował warunków.
Rozdział krótszy niż planowałam, ale powoli wprowadzam kluczową rolę, aby nie było za nudno i cóż, zależało mi na tym, żeby nie przedłużać dłużej i już dzisiaj dodać, so enjoy! xx