Siedziałam na tym samym obdartym
fotelu co kilkanaście godzin temu, szukając nieistniejącej już
paczki papierosów, podczas gdy mój rozsądek walczył z
przegrywającym sumieniem. To był ten typ walki, któremu
przyglądałam się z szerokim uśmiechem na twarzy.
Sumienie wciąż mówiło o tym jak źle
potraktowałam rodziców. Katowało moją głowę wspomnieniami z
czasów, kiedy potrafiliśmy się dogadać i żadne ich słowo nie
sprawiało, że każda część mojego ciała gotowała się ze
złości, twarz wykrzywiała w nieznanym grymasie, a mdłości
podchodziły coraz bardziej do gardła. Sumienie doskonale znało
moją przeszłość i w idealny sposób potrafiło wykorzystać każdą
pojedynczą sekundę mojego dziecięcego życia, jednak rozsądek i
tak wygrywał.
W przeciwieństwie do sumienia,
rozsądek nie musiał się starać. On znał mnie teraz, znał
wszystkie moje zachcianki, wybryki i inne takie rzeczy, o których
sumienie nie miało już pojęcia. Rozsądkowi wystarczyło
przypomnieć o ojcu, który woli siedzieć z głową w papierach,
planując idealne wyjście dla swojej firmy, niż zająć się swoją
rodziną; i o matce, która nie radzi sobie z depresją i co chwilę
łyka tabletki, od których nie radzi sobie z odróżnieniem
rzeczywistości od marzeń. Ojciec myśli, że robi coś, co ułatwi
mi samodzielne życie, bo przecież pieniądze to najważniejsza
rzecz świata, za to matka uważa, że nikt nie widzi tych momentów,
kiedy bierze jedną tabletkę, rozgląda się i łyka kolejną.
Czasem myślę, że ona nie jest już świadoma tego, co dzieje się
naprawdę, bo wyprał jej się mózg. Jestem pewna, że potwierdza
moją teorię za każdym razem, gdy myli imię swojego własnego
syna.
– Znów ty – szepnęłam, widząc
zbliżającego się do mojej nogi kota. – Wiesz kto zabrał moje
papierosy? – Patrzałam na niego jak łasił się do brudnego buta,
całkowicie ignorując moje słowa.
Westchnęłam i opadłam na fotel,
zamykając oczy. Nie miałam ochoty spać, chciałam tylko w ciszy
przysłuchiwać się walce dwóch diabłów, które wciąż nie
odpuszczały i na szczęście nie robiłam tego sama.
– Nie gryź mojego buta – syknęłam,
unosząc nieco nogę, aby uniemożliwić zwierzęciu jego czynów.
Zdenerwowana odepchnęłam trochę kota, przez co się najeżył. –
Nie patrz tak na mnie, to moje ulubione buty!
– Tego jeszcze nie było, żeby Lily
Collins rozmawiała z kotem.
– Tego jeszcze nie było, żeby Theo
James urwał się z lekcji – zażartowałam, odwracając się w
stronę przyjaciela, który szedł w moim kierunku z papierosem
między ustami.
Natychmiast się poderwałam z miejsca,
biegnąc do niego, jednak nie otrzymałam tego, co chciałam. Theo
wyciągnął przed siebie rękę, zatrzymując mnie w miejscu.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi, podczas gdy on perfidnie
wypuścił dym w moją twarz.
– Sam spierdalaj! – Uderzyłam jego
blokującą mnie rękę, ale mimo to Theo i tak jej nie zabrał. –
Człowieku, nie rób mi tego. Tylko jeden buch, błagam...
– Nie ma mowy – odpowiedział z
szerokim uśmiechem, przez co wiedziałam już, że to nie jest
papieros, więc jeszcze bardziej chciałam mieć go między swoimi
ustami.
– Ty pieprzony dupku! Jakim cudem
skręciłeś sobie jointa, skoro nie wiesz jak to się robi? – Tym
razem uniosłam nieco brwi i krzyżując ręce na piersi, odsunęłam
się o krok. Theo zabrał swoją rękę, chowając ją do kieszeni
spodni.
– Miałem dobrego towarzysza w nocy –
odpowiedział z szerokim uśmiechem, a ja jeszcze szerzej otworzyłam
w zdziwieniu usta.
Ponownie uderzyłam jego rękę,
odwracając się na pięcie, aby wymazać widok jego zadowolonej
twarzy z głowy. Theo zawsze taki był i nigdy mi się to nie
podobało. Odkąd pamiętam robił mi na złość i w perfidny sposób
wykorzystywał moje słabości. Przychodziło mu to tak naturalnie, a
mimo to i tak nie potrafiłam być na niego zła. Tym razem
wystarczyło, że zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że joint
trzymany w jego dłoni tak naprawdę znajduje się w mojej i to moje
źrenice robią się niekontrolowanie większe, a umysł powoli
odpręża.
Zirytowana kopnęłam kamień, który
leżał przed moją prawą stopą i usiadłam na poprzednim miejscu.
Rozejrzałam się dookoła, poszukując wcześniejszego towarzysza,
ale nie zauważyłam go. Jak to możliwe, że kot zniknął w tak
krótkim czasie i w dodatku niezauważony?
Westchnęłam, ponownie zerkając w
kierunku Theo, który okręcał się wokół własnego ciała, z
głową uniesioną do góry i zamkniętymi powiekami.
Niekontrolowanie się uśmiechnęłam, choć wciąż drżałam z
rosnącego pragnienia.
– Chcę iść do szkoły –
oznajmiłam. Ignorując jego zszokowany wyraz twarzy, jedyne co
zrobiłam to wzruszyłam ramionami i lekko poruszyłam głową.
– Zaczynam się martwić...
– Cicho bądź – przerwałam mu,
jednocześnie pomasowałam się po lewym ramieniu, które nagle
zaczęło niemiłosiernie boleć. – Muszę coś tam zrobić i
szczerze mówiąc, nie pamiętam już gdzie znajdują się niektóre
pomieszczenia. No i mam coś do zabrania z szafki – dodałam po
chwili, napotykając wzrokiem jego potakiwanie. – Tylko nic nikomu
nie mów, to będzie niespodzianka.
– Cholera jasna! Nie sądziłem, że
dożyję tych czasów! – krzyknął radośnie, rzucając się na
mnie i następnie przytulając, a kiedy skończył, wyciągnął w
moim kierunku mały palec prawej ręki, więc mogliśmy spokojnie
zapieczętować naszą umowę.
– Co się tu dzieje?!
Przekręciłam lekko głowę,
zauważając powoli zmierzającą do nas Victorię. Uśmiechnęłam
się, mimo że na jej widok bardzo chciało mi się śmiać.
Wyglądała jakby od kilku dni była bezdomna, bez dostępu do wody i
bez czystych ciuchów. Wyglądała o wiele gorzej niż ja po każdej
imprezie.
– Woah, dziewczyno! Co to jest to
coś, co masz na głowie?! – Theo podszedł do niej, głośno
krzycząc niezrozumiałe słowa.
Nie potrafiłam dłużej wytrzymać.
Widząc co przyjaciel wyprawia z Victorią, zaczęłam się śmiać.
Theo wyciągał z jej włosów jakieś śmieci, które musiały się
tam dostać, gdy upadła w krzaki, bo to jedyne rozsądne wyjście,
jakie przychodzi mi na myśl. W innym przypadku jej włosy nie byłyby
całe w liściach.
– Vi, masz gówno na twarzy! –
wrzasnął z obrzydzeniem, literując ostatnie słowo.
Zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać,
ponieważ uważałam, że to najlepsze co mogę teraz zrobić, jednak
widząc minę Victorii, od razu przestałam.
– Co cię tak bawi?! Ile razy tak
kończyłaś? Och, czekaj, przychodzisz do mnie w takim stanie
codziennie od... siedmiu miesięcy? – Szturchnęła moje bolące
ramię, wyprowadzając mnie tym z równowagi.
Wstałam, aby być na równi z nią i
wcale tego nie chcąc, wymierzyłam cios w jej policzek. Przyglądałam
się jak jej twarz przekrzywia się w lewo, a z ust wydobywa się
pisk. Byłam zaskoczona swoim zachowaniem, ale i tak nie zamierzałam
przerwać. Od razu złapałam za jej włosy, szarpiąc nimi na
wszystkie kierunki, aż wreszcie obie upadłyśmy na ziemię.
– Ty pieprzona cnotko! Nie będziesz
mi wypominać moich błędów, rozumiesz?! – krzyczałam w jej
twarz, akcentując każdy pojedynczy wyraz, podczas gdy ona wciąż
piszczała z bólu.
Chwilę później poczułam jak Theo
stara się mnie odciągnąć i przypadkiem – lub nie – mocniej
chwycił za lewe ramię. Krzyknęłam, gdy ból okazał się
mocniejszy niż wcześniej i od razu odsunęłam się od
przyjaciółki.
– Kurwa – syknęłam, ściągając
kurtkę, aby zobaczyć sączącą się pod nią krew.
– Obie powariowałyście –
skomentował, rzucając w moim kierunku jakąś szmatką. – Co ci
się stało?
Podszedł do Victorii i pomógł jej
wstać, jednak wciąż uważnie przyglądał się mojej ranie.
Próbowałam odtworzyć w głowie wszystkie wydarzenia ubiegłych
kilku godzin, starając się przypomnieć sobie coś, co mogło
doprowadzić do tego, że mam otwartą ranę na ramieniu, ale mimo
usilnych starań, nie potrafiłam. Zrezygnowana westchnęłam,
przykładając brudną szmatkę do rany, wiedząc, że prawdopodobnie
skończę z zakażeniem.
– Theo, musimy iść... –
szepnęłam, nie zwracając uwagi na przyjaciółkę.
– Gdzie? – wtrąciła się,
ignorując naszą potajemną wymianę spojrzeń.
– Lily idzie do szkoły.
Zmierzyłam przyjaciela poważnym
wzrokiem, będąc całkowicie zranioną przez fakt, że zignorował
naszą obietnicę. Zirytowana pokręciłam głową i wstałam,
ostrożnie ponownie zakładając kurtkę, a następnie zwyczajnie
odchodząc, nie zwracałam uwagi na krzyki przyjaciół.
***
– Wydaje mi się, że to była
tajemnica, ale nie pamiętam – powiedział, delikatnie się
uśmiechając.
Joint, którego Theo spalił kilka
minut temu, zaczął już mieć władzę nad jego organizmem, więc
chłopak niezbyt zdawał sobie sprawę z dziejących się rzeczy.
Wciąż rejestrował wydarzenia, które przed chwilą miały miejsce,
ale nie umiał już dłużej brać tego na poważnie i widok bijących
się dziewczyn przerodził się w jego głowie w coś całkiem
zabawnego. Powoli odlatywał do świata fantazji i marzeń; do
świata, w którym Theo James nie jest tylko zwykłym homoseksualnym
dupkiem, ale do świata, w którym jego imię i osoba coś znaczą.
To on jest wiecznie na szczycie i w centrum, a nie jakaś Lily
Collins, która jedyne co potrafi to upić się do nieprzytomności.
Nigdy nie podobało mu się to, co dziewczyna czyni ze swoim życiem,
ale nigdy też nie potrafił jej o tym wprost powiedzieć. Prawdziwy
powód ich przyjaźni to chęć bycia widzianym. Theo doskonale umiał
wykorzystywać ludzi, aby osiągnąć swoje cele. Wiedział co robić,
żeby mu ufano. Był wyszkolony do roli aktora, choć nigdy nawet o
tym nie myślał. Lily była jedną z tych osób, które także
wykorzystał... przy pomocy Victorii. Żadne z nich nie przejmowało
się tym faktem, wręcz przeciwnie – cieszyli się z bycia tak
wysoko w szczeblu społecznym. W tym idealnym świecie nie było
miejsca na porażki i ta dwójka doskonale o tym wiedziała.
Wiedzieli jak wykorzystywać każdy wzlot Lily i jak zamieniać jej
porażki na korzyść całej trójki. Cokolwiek Collins by nie
zrobiła, i tak wyszłaby z tego triumfem.
– Jeśli Lily przestanie ci ufać,
przysięgam, że zostaniesz sam! – krzyknęła, uderzając
przyjaciela w tors.
Theo jedynie głośno się zaśmiał i
pokiwał głową, całkowicie ignorując dziejące się wokół niego
rzeczy. Machał rękami w powietrzu i rozmawiał sam ze sobą, co
chwilę się śmiejąc, dzięki czemu Victoria już wiedziała, że
odleciał.
– Ostatni raz naprawiam to, co
zniszczyłeś...
***
Dylan wciąż tkwił w nieznanej mu
czasoprzestrzeni, w której jedyne co czuł, to niesamowity ból
spowodowany wciąż nowo pojawiającymi się ranami. Wiedział, że z
tego miejsca nie uda mu się tak łatwo uciec i doskonale zdawał
sobie sprawę z faktu, że tylko jakaś naiwna ludzka postać sprawi,
że wróci do swojego normalnego życia – do życia, w którym
znęcanie się nad wybawcą znaczyło więcej niż własny oddech; do
życia, które przepełnione było grozą, szantażami, krwią i
śmiercią. Nic nie miało tak wielkiego znaczenia jak sprawienie, że
czerwone gałki oczne nigdy więcej nie będą białe. W świecie
Dylana czerwień oznaczała zwycięstwo, władzę; z kolei biel
zapewniała mu wieczne życie w blasku innych demonów.
Jednak tym razem coś poszło zupełnie
inaczej. Dylan stracił swoją szansę na zdobycie władzy i skazał
samego siebie na tortury.
A wszystko przez zielone oczy...
– To jej wina! – wrzasnął, kiedy
kolejne ostrze trafiło w jego nagą klatkę piersiową.
***
Budynek szkolny wydawał się dużo
zmienić od momentu, w którym widziałam go ostatni raz. Ceglane
mury nie były już czerwone, lecz jasno niebieskie z dużym szyldem
nad drzwiami. Większość okien przysłonięta była roletami,
których wcześniej nie było, a przed wejściem posadzone był
przeróżne kwiaty i krzewy.
Wszystko było nie tak jak za dnia, w
którym byłam tu po raz ostatni, dlatego miałam coraz większe
wątpliwości, czy aby na pewno rozpoznam wnętrze i trafię do
miejsc, które mnie interesują.
– Pieprzyć to – szepnęłam do
siebie, pchając drzwi prowadzące do środka.
Przez chwilę czułam się zagubiona,
ale bardzo szybko zrozumiałam, w której części budynku byłam, co
niezmiernie mnie ucieszyło. Chciałam ruszyć przed siebie, ale
wtedy usłyszałam znajomy głos za swoimi plecami. Niechętnie się
odwróciłam, przenosząc wzrok na Vi.
– Czego chcesz? – burknęłam
niezadowolona, skupiając swoją uwagę na łamiącym się paznokciu
prawej dłoni.
– Theo całkowicie odleciał, a ja
postanowiłam pomóc. – Zbliżyła się, niepewnie wyciągając w
moim kierunku brudną rękę. – Nawet po tym jak mnie pobiłaś,
wciąż proponuję rozejm, bo wiem, że w życiu nie znajdę bardziej
lojalnej i prawdziwej przyjaciółki. I możesz przelewać agresję
na moje ciało za każdym razem, gdy tylko będziesz miała taką
ochotę, ale w tym momencie jedyne o czym myślę to pomóc ci... –
przerwała na chwilę, więc domyśliłam się, że czekała na moją
reakcję.
Nie ufałam jej. Doskonale wiedziałam,
kiedy kłamała, a kiedy mówiła coś szczerze. Tym razem kłamała,
a potwierdzenie znalazłam w jej skrzyżowanych nogach. Mimo to
postanowiłam dalej grać w jej gierkę i powoli uścisnęłam jej
dłoń.
– I poza tym ktoś musi spojrzeć na
twoją ranę, nie wyglądała dobrze.
– Mam co innego do zrobienia –
wtrąciłam się, ponownie się odwracając. – Więc zacznijmy od
czegoś prostego, gdzie znajdę moją szafkę?
Widziałam jedynie szeroki uśmiech
Victorii, kiedy wyszła przede mnie i żwawym ruchem szła w kierunku
mi nieznanym. Próbowałam dorównać jej kroku, ale nie zamierzałam
dać jej żadnej satysfakcji z faktu, że tak szybko odpuściłam.
Cierpliwie czekałam na moment, w którym wszystko zakończę, tylko
po to, żeby wiedzieć, że mam do tego wszystkie potrzebne rzeczy i
informacje na jej temat.
– Tu jest! – krzyknęła radośnie,
wskazując palcem na czarne drzwiczki szafki.
Głośno się zaśmiałam, kiedy
zauważyłam, że wszystkie inne szafki są koloru niebieskiego, a w
mojej głowie od razu pojawiło się wspomnienie drugiego dnia
liceum, gdy przyszłam do szkoły z czarną farbą oraz zamiarem
pokazania wszystkim, że nie obchodzą mnie żadne zasady oprócz
moich własnych. Zostałam przyłapana, gdy drzwiczki były już do
połowy pomalowane, ale mimo wizyty u dyrektora, i tak dokończyłam
swój plan. Następne dni były całkiem zabawne, biorąc pod uwagę
fakt, że kilku śmiałków również próbowało wprowadzić kilka
zmian w wyglądzie szkoły, jednak ich próby był daremne.
Zawsze byłam, jestem i będę legendą
tej szkoły.
Stanęłam naprzeciwko drzwiczek i
chwyciłam kłódkę między palce.
– Jaki jest mój kod? – Zmrużyłam
lekko oczy, opierając głowę o szafkę.
– Dwa, dziewięć, pięć, zero,
siedem...
– Jeden, siedem – dokończyłam za
przyjaciółkę, przypominając sobie ciąg cyfr, a następnie
spojrzałam na nią znaczącym wzrokiem. – Odsuń się i nie patrz
co robię.
Victoria kiwnęła głową i od razu
odsunęła się kilka kroków, stając do mnie plecami.
Przerzuciłam plik pobrudzonych,
podartych i pogniecionych kartek, aż wreszcie znalazłam małą
szkatułkę, w której trzymałam zapasowy klucz do domu babci.
Potajemnie go wyjęłam i schowałam do biustonosza, uprzednio
upewniając się, że Victoria na pewno nie patrzy, a kiedy byłam
już gotowa, zatrzasnęłam drzwiczki i szturchnęłam jej ramię.
– Sekretariat. – Skinęła głową,
pokazując kierunek, w którym miałyśmy iść.
Gabinet znajdował się na trzecim
piętrze, tuż obok pokoju dyrektora, który od razu rozpoznałam ze
względu na częste wizyty w nim. Zwykłym gestem ręki nakazałam
Victorii pozostać blisko schodów i sama ruszyłam dalej.
Nie fatygowałam się, aby zapukać,
czekać na pozwolenie do wejścia i dopiero wejść. Oszczędziłam
sobie formalności w momencie, w którym od razu otworzyłam drzwi,
napotykając zaskoczone spojrzenie sekretarki.
– W czym mogę pomóc, panno Collins?
– zapytała, odkładając trzymaną w ręce teczkę, po czym
poprawiła spadające na nos okulary.
– Wypisz mnie z tej szkoły –
oświadczyłam, siadając obok niej na kawałku biurka. – Byle
szybko, bo naprawdę się spieszę. – Uśmiechnęłam się do niej,
wskazując na komputer.
Prue jedynie kiwnęła głową i
natychmiast wzięła się do pracy. To w niej lubiłam, nie trzeba
było mówić jej dwa razy co ma robić, bo doskonale rozumiała już
za pierwszym.
Kilkanaście minut później opuściłam
jej gabinet z teczką zawierającą dokumenty odnośnie mojego
zdrowia, poprzednich szkół i przewinień, których dopuściłam się
w obecnej szkole. Będę miała co czytać w nocy.
– Spadamy – powiedziałam, nie
czekając na to, aż Victoria przestanie flirtować z jakimś
okropnie brzydkim chłopakiem, który nie dość, że nie grzeszy
urodą, jest niższy od niej.
– Lily? – Stanęłam w miejscu,
zamierając i nie mogąc normalnie myśleć, gdy usłyszałam
przytłumiony głos mojego brata.
Powoli spojrzałam w lewą stronę,
gdzie przy ścianie siedział samotny, skulony chłopiec z kolanami
przy klatce piersiowej i łzami w oczach. W tym momencie nie umiałam
normalnie myśleć. Czułam jak moje emocje powoli biorą górę nad
całym ciałem, oraz że przegrywam grę w udawanie silnej.
Mój brat to jedyna osoba, na której
szczerze mi zależy. Tylko on potrafi sprowadzić mnie na ziemię w
najgorszych chwilach; tylko on wie, że jest moją słabością, ale
teraz siedział tam, całkiem samotny, a ja nie mogłam nic zrobić
poza przytuleniem go.
– Co się stało? – Scott pociągnął
nosem, dzielnie walcząc z silącymi się do spłynięcia po
policzkach łzami. – Ktoś cię skrzywdził? – Nalegałam, jednak
on wciąż patrzył na mnie zaszklonymi oczami, nic nie mówiąc. –
Krasnalu, jeśli mi nie powiesz, nie będę wiedziała jak ci
pomóc...
– No, bo... – zaczął, jednak od
razu przerwał, gdy jego wzrok napotkał kogoś w oddali.
Automatycznie przeniosłam tam swój wzrok, zauważając grupkę
śmiejących się chłopców, jednak od razu przestali, gdy tylko
napotkali moje spojrzenie.
– Powiesz mi, albo zrobię z nimi
porządek bez wiedzy o tym, co ci zrobili. – Uniosłam lekko brwi,
ponownie skupiając się na bracie.
– Ja tylko nie chcę być sam w domu.
Tata ciągle pracuje, a mama nie chciała dziś wstać, żeby zrobić
mi jedzenie. Li, jestem głodny! – dokończył, unosząc ręce do
góry, jakby chciał coś przez to powiedzieć. – Wróć do domu,
proszę!
– Nie – odpowiedziałam, chwytając
jego rękę. – Przeniesiesz się do mnie. Pamiętasz dom babci? –
Skinął głową, więc kontynuowałam: – Kiedyś dorobiłam klucz,
tak na wszelki wypadek i dzisiaj go znalazłam. – Ostrożnie
wyjęłam klucz, aby pokazać bratu, że go nie kłamię.
– Będę z tobą mieszkać? –
zapytał radośnie, na co przytaknęłam głową.
– Pod warunkiem, że kiedy przyjdę
wieczorem po swoje rzeczy, będziesz spakowany i gotowy do wyjścia.
– Będę!
– W takim razie kup sobie coś do
jedzenia i więcej się nie smuć. – Poczochrałam jego włosy, po
czym wstałam i wyjęłam z kurtki kilka pogniecionych banknotów,
które wręczyłam bratu.
Obejrzałam się dookoła siebie w
poszukiwaniu Victorii, jednak kiedy nigdzie jej nie widziałam,
postanowiłam sama opuścić ten budynek, nie przejmując się, czy
nadal w nim jest.
***
A diabeł czuwa i czeka na pierwszą
porażkę; na pierwszy znak, który pozwoli mu zesłać jednego ze
swoich synów, aby dokończyć dzieło niszczenia świata.
To w końcu się stanie, zło nadejdzie
i nic już nie będzie piękne.
Rozdział, który miał pojawić się w październiku, pojawia się w ostatnie dni stycznia, brawo dajmond! Mam nadzieję, że trójka pojawi się znacznie szybciej, a jeśli nie to do zobaczenia za kilka miesięcy, xoxo
Genialny rozdział, czekam na następny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ^^
Uh, mam nadzieję, że ten trzeci rozdział pojawi się szybciutko. Przyjemnie się czyta, nie powiem. Wielki plus za Lily i szablon. C;
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
O mój Boże.. rozdział jest genialny! Zaczyna się dużo dziać! Nie spodziewałam się, że przyjaciele Lily okażą się tacy fałszywi. Kumplują się z nią tylko dla korzyści, ale dobrze, że ona nie jest głupia i widzi jaka jest Vi. Ciekawi mnie tylko jak ona się zemści, bo zdecydowanie jest osobą, która nie pozwoli na to żeby ktoś ją ośmieszał i zrobi porządek ze zdrajcami :D Bardzo podoba mi się też, że w opowiadaniu wreszcie pojawia się Dylan i nie mogę się doczekać jak to się wszystko rozwinie! Czyżby diabeł chciał za pomocą Lily zniszczyć świat? A przekonać ja do tego miałby Dylan? Ale co w takim razie poszło nie tak, że jest on teraz skazany na tortury? Bo domyślam się, że z jego perspektywy w tym rozdziale ukazana była przyszłość :D
OdpowiedzUsuńCzekam więc na nowy rozdział :D
Może wspólna obserwacja? :D
Zapraszam do mnie na bloga, gdzie także piszę opowiadanie:
want-to-come-back.blogspot.com
Pozdrawiam :D
Podoba mi się wplecenie fantastycznego wątku do opowiadania i zastanawiam się co z tego wyniknie, bo o tym fragmencie nie da się za dużo powiedzieć, przynajmniej póki co.
OdpowiedzUsuńZauważyłem jednak, że nieco zaprzeczasz sama sobie. Chyba nawet gdzieś wspomniane było, że Lili jest jedynaczką, a jeśli nie, to z pewnością było, że jej rodzice nie są bogaci, a mama co rano robi śniadanka, które Lili ma w dupie. Skąd więc nagle wziął się ojciec pracoholik, który pracą sprawia, że dziewczyna ma wszystko, bo tylko to może jej zapewnić szczęśliwe życie, oraz matka z depresją co nie robi śniadań. Zresztą dzieciak też ma dwie ręce, to mógł sam sobie coś przygotować. Nie wierzę, że lodówka była pusta.
Ta sytuacja w domu jednak wciąż nie tłumaczy zachowania Lil, a już to, że postanowiła porwać brata, to istna głupota.
Jakim cudem osoba nieletnia sama wypisała się ze szkoły?
Dużo nieścisłości jest w tym opowiadaniu. Mam wrażenie, że nie każdy wątek przemyślałaś i po prostu lecisz na żywioł.
Najbardziej jednak mi się spodobała fałszywość jej przyjaciół.
Pozdrawiam:
j-i-s.blogspot.com
Od początku ułożone było w taki sposób, że Lily ma młodszego brata, ojciec zwraca uwagę jedynie na pracę, a matka świata nie widzi poza tabletkami i Lily, niestety to miało się bardziej wyjaśnić w dalszych rozdziałach.
UsuńLily jest pełnoletnia, a jeśli gdzieś wspomniałam, że jest inaczej, to mój błąd, który niedługo poprawię.
Było napisane, że jest niepełnoletnia i nawet jeśli coś ma się wyjaśniać później, to jednak konsekwencja jest ważna. Było wspominane, że matka Lily często robi śniadania, których Lily ma dosyć, a nagle jest, że matka się niczym nie interesuje, tylko widzi tabletki. Pokazywałaś, że jednak widzi Lily i jej problemy, a nagle odwracasz to o 180 stopni, bez wcześniejszych przesłanek. Tu wychodzi nieco brak konsekwencji, zupełnie tak jakbyś ten rozdział pisała o zupełnie innych rodzicach, niż ci, którzy towarzyszyli czytelnikom do tej pory. Przynajmniej ja tak to widzę.
Usuń