26.01.2017

Rozdział 3

    - bez perspektywy -
Stary, wykonany z czerwonej cegły dom wcale nie wyglądał w środku równie przyjemnie co na zewnątrz. Jego ściany pokryte były dużą ilością kurzu, pajęczynami, a gdzieniegdzie zauważyć nawet można było pająki wijące coraz to nowsze sieci. Nic tu nie przypominało domku ze wspomnień dziewczyny, która spędziła w nim większość swojego dzieciństwa. Każdy mebel wydawał się obdarty ze swojego unikalnego uroku. Zdjęcia wiszące na ścianach niczym nie przypominały fotografii, przez co jako pierwsze wylądowały w dużym worku na śmieci, w którym chwilę później znalazły się wszystkie inne obrazy przywieszone do ścian.
Lily doskonale wiedziała, że aby wrócić tu z młodszym bratem, musi dokładnie wysprzątać każdy zakamarek, jednak czy aby na pewno miała teraz na to czas? Czy sprzątanie domu po zmarłej babci obchodziło ją do tego stopnia, by rzeczywiście to robić? Przyzwyczajona była już do zasypiania w takich warunkach, więc widok jaki zastała, nie zrobił na niej żadnego szczególnego wrażenia – wręcz przeciwnie, podobało jej się to, co zastała, ale dla Scotta oznaczało to wieczne duszenie się, kichanie i kaszlenie. To właśnie dlatego zdeterminowana postanowiła wszystko dokładnie wysprzątać, nawet jeśli miałoby to zająć jej kilka godzin. Nie liczyło się to, że jest umówiona z Victorią; nie obchodziło jej też, że prawdopodobnie dziewczyna będzie wydzwaniać co kilka sekund, zastanawiając się, czemu przyjaciółka nie pojawiła się w umówionym miejscu. Skupiona na swoim celu ściągała każdą pajęczynę, którą zauważyła na ścianie; pościerała wszystkie kurze, pamiętając, by uprzednio otworzyć okna. Wymyła nawet podłogi, co jak na nią było niesamowitym wyczynem, a kiedy skończyła, dom ponownie zaczął wyglądać jak wtedy, kiedy żyła w nim Effy.
Zadowolona ze swojego dzieła podeszła do największego okna, przy którym zaczęła otwierać kupioną wcześniej paczkę papierosów. Przez cały ten czas nie pomyślała ani przez minutę o tym, aby zapalić. Jej skupienie przeniosło się na co innego, dzięki czemu jej nałóg zniknął na kilka godzin. Dopiero teraz dziewczyna uświadomiła sobie, jak łatwo przychodzi jej walka ze swoimi demonami i pełna satysfakcji uśmiechnęła się, zaciągając się mocnym dymem.
***
Dylan nie pamiętał już ile ostrzy w ciągu kilku sekund wbiło się w jego ciało. Przestał liczyć w chwili, w której najważniejsza osoba Piekła skazała go na kolejnych milion ostrzy. Była to najłagodniejsza kara, jaką kiedykolwiek dostał, choć i tak cierpiał o wiele bardziej niż poprzednimi razami. Teraz jego twarz co chwilę wykrzywiała się w bólu, marząc tylko o końcu tych tortur, choć doskonale wiedział, że zaraz potem otrzyma kolejny milion, a za nim kolejny i tak w kółko, dopóki ktoś znów nie popełni błędu.
Zielone oczy prześladowały go bardziej niż zwykle. Widział je za każdym razem, gdy tylko zamykał swoje powieki. Do teraz nie mógł uwierzyć jakim cudem ktoś tak słaby potrafił mu się przeciwstawić. Jego metoda dedukcji zawiodła, dlatego dostał dożywotni zakaz wybierania sobie ofiary.
Został skazany na zielone oczy do końca swojego mizernego istnienia i choć obiecał sobie i Najwyższemu, że już nigdy nie zawiedzie, oboje doskonale wiedzieli, że nie wierzył sam sobie.
– Mam nadzieję, że czujesz się dobrze. – Usłyszał chłodny głos przy swoim uchu, przez co na chwilę odwrócił głowę, aby zobaczyć pustkę. Było tak za każdym razem, gdy zapominał o bólu. – Nie martw się, nigdy nie skreślam swoich synów. Dam ci jeszcze jedną szansę – dodał po krótkiej chwili, tym razem nieco głośniej.
– Błagam... błagam zakończ już me męki.
Dylan uniósł swoje drżące ciało, próbując uniknąć kilku ostrzy jednocześnie, ale mimo jego sprytu osiągnął klęskę. Jego głośny krzyk rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, a na jego nagim i zakrwawionym ciele rozbłysła świeża strużka krwi. Spojrzał przed siebie pełnym opętania wzrokiem, bo choć sam doprowadzał ludzi do obłędu, teraz to on był ofiarą.
– Już niedługo synu, niedługo. Myślę, że już zdecydowałem, spodoba ci się. Będziesz nią wniebowzięty.
***
– Więc masz zamiar się pojawić, czy kolejny raz wystawiasz przyjaciółkę? – wykrzyczała do telefonu, kiedy Lily w końcu zdecydowała się odebrać dzwoniący od godziny telefon. – Nie robi się tak...
– Miałam pilną sprawę, jestem już w drodze – odpowiedziała, po czym od razu się rozłączyła.
Lily wcale nie kłamała. Była w drodze, jednak nie kierowała się bezpośrednio do domu Victorii. Zamierzała zajść do kilku sklepów, żeby zapełnić lodówkę i kilka szafek. W ostatniej chwili przypomniała sobie o tym, aby poinformować brata, że zabierze go następnego dnia, wysyłając zdjęcie bałaganu, który zastała zaraz po wejściu do domu babci. Scott rozumiał tą sytuację i wcale nie miał do siostry pretensji. Cieszył się, że ktoś w końcu się nim interesuje, przez co więcej nie będzie już zaniedbany. Nie wiedział tylko, co oznacza mieszkanie z Lily w samotności.
***
– Gdzie pieniądze? – zapytał szczupły, wysoki mężczyzna, ubrany cały na czarno. Lily spojrzała na niego przewrotnie, po czym wyjęła z kieszeni kurtki kilka banknotów i wręczyła je starszemu chłopakowi.
– Luke – zaczęła, chwytając na chwilę jego rękę, kiedy dokonywali wymiany. – To smutne, że oboje skończyliśmy w taki sposób.
– Zamknij się Collins. – Jego głos był oschły, ale mimo to dziewczyna doskonale wiedziała, że jego intencje nie są złe. Znała Ramseya zbyt długo, by przejąć się słowami, które do niego wypowiedział. Zamiast tego zwyczajnie przyciągnęła go do siebie i przytuliła, sprawiając, że nikt nie nabrałby żadnych podejrzeń widząc tą dwójkę w ciemnym zaułku.
– Odezwij się czasem, wciąż jesteśmy rodziną, pamiętasz? – Kiwnęła głową w jego kierunku, po czym oboje się odwrócili, idąc w przeciwnych kierunkach.
– Jasne.
Lily szła powoli przed siebie, bawiąc się schowanymi w prawej kieszeni kurtki małymi woreczkami. Rozmyślała nad kilkoma sprawami, przypominając sobie czasy, w których była normalna i szanowała innych ponad siebie. Teraz nie przypomina już tej dziewczyny, jest jej zupełnym przeciwieństwem i pewnie gdyby mogła, nie wróciłaby do tego, co było kiedyś. Nie potrafiłaby udawać, że nie widzi jak matka truje się coraz to większą ilością leków. Nie zniosłaby także ignorancji ojca, który swoją firmę stawia ponad dziećmi, żoną i domem. Jej rodzice nie byli idealnym przykładem do naśladowania, dlatego bardzo szybko rozpoczęła swój bunt. Wydawało jej się, że tak będzie łatwiej, że wyrzucenie z siebie wszystkich uczuć będzie łatwiejsze niż zmaganie się z każdym z nich z osobna. Bawiła się ludźmi tak jak nią bawiono się niegdyś. Dawała z siebie wszystko to, co sama otrzymała, kiedy rodzice przestali się nią przejmować.
I choć zniszczona była aż do szpiku kości, była legendą, wzorem dla młodzieży. Każdy chciał być jak Lily Collins. To właśnie ona wyznaczała trendy, to ona pokazywała jakie zachowania są dozwolone, a jakie nie. Wszystko co robiła Lily było aprobowane, nawet jeśli dochodziło do rękoczynów. Pewnie właśnie dlatego połowa nastolatków mieszkających w Weymouth kończy w zakładach wychowawczych lub leczących uzależnienia, ale Lily wcale się tym nie przejmowała. Podobało jej się bycie na szczycie.
I to właśnie dlatego jej oczami interesował się sam Najwyższy. Skrywały w sobie tajemnicę. Sekret tak wielki, który tylko on i jeden z jego synów potrafili zrozumieć. Jej zielone oczy podniecały Dylana do granic możliwości. Pragnął ich tak bardzo, jak jeszcze nigdy niczego nie pragnął... ale musiał czekać.
Musiał czekać na jej błąd i na zgodę ojca. Bez tych dwóch rzeczy nie mógł zacząć działać.
Nie wiedział tylko, że zgodę dostanie o wiele szybciej niż było to planowane.
***
– Zróbmy coś szalonego!
– Dla ciebie robienie szalonych rzeczy zawęźla się do obejrzenia kolejnego nudnego filmu z Ashtonem Kutcherem. – Lily spojrzała na przyjaciółkę spode łba, na co ta jedynie westchnęła i wzruszyła ramionami, udając, że wcale się niczym nie przejęła. – Mam lepszy pomysł.
Lily natychmiast poderwała się z łóżka, aby podejść do małej szafki stojącej prawie przy samych drzwiach. Wzięła leżącego na niej laptopa i z powrotem wróciła na łóżko.
Nie potrafiła wytłumaczyć samej sobie skąd nagle w jej głowie pojawił się taki pomysł, ale gdzieś w głębi duszy uważała, że to jest właśnie to, co chce teraz zrobić. Włączyła urządzenie, tylko po to, by położyć je obok siebie i ponownie wstać. Usiadła przed małym biurkiem, na którym chwilę później rozsypała trochę białego narkotyku. Pełna koncentracji i z dużą starannością rozdzieliła wszystko na cztery równe kreski, po czym zwinęła pięciofuntowy banknot w rulon i wciągnęła dwie z nich. Oddając przyjaciółce banknot, Vi wykonała dokładnie te same czynności, które uprzednio zrobiła Collins.
Lily z impetem opadła na podłogę, podpierając głowę na rękach. Przymknęła znużone snem powieki, jednak z całych sił starała się nie zasnąć, pozwalając narkotykowi zawładnąć jej ciałem. Nie bała się, doskonale wiedziała co ją czeka. Uśmiech na twarzy rozprzestrzeniał się coraz bardziej, kiedy zaczęła odczuwać błogi stan. Nie minęło nawet pół godziny, gdy działanie narkotyku stało się jeszcze mocniej odczuwalne.
To był znak dla Lily, że czas na coś innego.
– Chciałaś zrobić coś szalonego? – spytała przyjaciółkę, nachylając się nad nią, kiedy wreszcie wspięła się na łóżko.
Vi kiwnęła delikatnie głową, patrząc prosto w oczy przyjaciółki.
– Zamknij oczy – poinstruowała, szukając czegoś w tylnej kieszeni spodni. Victoria bez żadnych obaw zrobiła to, co zostało jej nakazane. – Teraz otwórz buzię..
– To nie brzmi dobrze.
– No dalej – szepnęła ochoczo. – Uwierz, chcesz tego.
Minęło parę sekund nim Victoria rzeczywiście zdecydowała się otworzyć usta, a kiedy w końcu to zrobiła, na jej języku wylądowała mała, fioletowa tableteczka. Natychmiast poczuła okropnie gorzki smak, który w mgnieniu oka rozszedł się po całej jamie ustnej. Teraz już nie miała odwrotu. Gwałtownie wstała, połykając w międzyczasie tabletkę, którą chwilę później popiła dużą ilością wody.
– Oszalałaś?! Wiesz jak to działa, kiedy się miesza z innymi substancjami? – krzyknęła, rzucając wszystkimi drobnymi rzeczami, które tylko wpadły w jej ręce.
– Dzisiaj się dowiemy – odpowiedziała Lily, demonstracyjnie połykając przed przyjaciółką swoją tabletkę.
***
Lily bez żadnego większego problemu w dosyć krótkim czasie przygotowała tablicę ouija. Nie do końca wiedziała co robi, nie potrafiła też samej sobie wyjaśnić, skąd posiada jakąkolwiek wiedzę na temat wykonania tej tablicy. Była w transie, którego nikt nie mógł przerwać, ponieważ właśnie tak działała na nią tabletka – robiła rzeczy, których nigdy wcześniej w życiu nie robiła, i o których nie miała nawet pojęcia. Trzymanym w prawej dłoni długopisem napisała z każdej strony tablicy słowo lub dwa, a następnie każde z nich pogrubiła mazakiem, ponieważ tylko w takiej formie wydawały jej się istnieć. W międzyczasie kazała przynieść Victorii mały talerzyk, na którym narysowała strzałkę.
Z kolei Victoria nie czuła tego samego co jej przyjaciółka. Dla niej wszystko co znajdowało się wokół, mieniło się różnymi odcieniami, co z kolei scalało się ze sobą, tworząc dziewczynie jej własny kosmos – ponieważ sama go tak nazwała, gdy tylko pierwsza rzecz zaczęła się poruszać. Jej dłonie unoszone do góry, w prawo, lewo lub w jakimkolwiek innym kierunku, ciągnęły za sobą pyłek, który później unosił się jeszcze przez chwilę i znikał – trwale lub tylko na chwilę.
Obie dziewczyny były w zupełnie innym transie, ale obie wkrótce miały uczestniczyć w czymś złym, co miało pozostawić piętno w ich życiu już do samego końca.
– Naprawdę masz zamiar wywoływać duchy? – zapytała podniecona Victoria, siadając naprzeciwko przyjaciółki, która właśnie odpalała świeczkę.
– Przecież widzisz – burknęła, mając wrażenie, że Vi jedynie poddaje ją próbie.
***
Dylan mocno zaciskał powieki, kiedy kolejne ostrza przedzierały się przez jego ciało, pozostawiając za sobą jedynie ślady, które znikały zanim wbiło się kolejne ostrze. Odczuwał ból ze wzmożoną siłą, kiedy tylko w jego głowie ponownie pojawił się obraz zielonookiej dziewczyny.
Dziewczyny, która jako pierwsza potrafiła się mu przeciwstawić i wygrać walkę o własne życie.
I choć skazany był na niekończące się ciosy, nagle przestał je odczuwać, a jego ręce zostały wreszcie uwolnione spod łańcuchów, dzięki czemu pierwszy raz od kilkunastu dni mógł je spokojnie opuścić w dół. Przetarł obolałe nadgarstki, na których już po chwili nie było widać żadnych śladów przetrzymywania, po czym z chytrym uśmieszkiem spojrzał przed siebie, zauważając swojego ojca.
– Chyba mam szczęście – szepnął, podchodząc do niego jak gdyby nigdy nic. Dylanowi ponownie zaczęło się wydawać, że to on ma władzę i to on wszystko kontroluje.
Jednakże ponownie się mylił.
– To twoja ostatnia szansa, jeśli znów poczujesz, że zielone oczy są w stanie z tobą walczyć, zniszczę cię i już nigdy nikogo więcej nie nawiedzisz.
– A jeśli sprawię, że oszaleje na moim punkcie i z uśmiechem na twarzy skoczy z najwyższego punktu w mieście? – Nonszalancko uniósł kąciki ust, ukazując tym swoją pewność siebie, która w obecnej chwili nie opuszczała go ani na krok.
– Wtedy udowodnisz, że nie jesteś pokraką i moim życiowym błędem.
– Więc możesz być już ze mnie dumny! – wrzasnął, kiedy powoli zaczynał znikać, by znaleźć się po drugiej stronie.
Po tej samej stronie, w której znajdowała się Lily wraz z Victorią. Obie zajęte na tyle mocno, by nie zauważyć przyglądającej się im zza rogu pokoju przezroczystej postaci. Dylan obserwował je jak na haju usilnie starają się wywołać ducha. Obserwował jak najpierw rzucały talerzykiem, zirytowane faktem, że nic się nie zadziało, a kiedy ten pękł, w ruch poszła tablica. Doskonale wiedział, że tylko jedna z nich jest jego celem, nie potrafił jeszcze tylko zrozumieć która.
I choć powoli odkrywał sekret, jego pewność siebie ponownie spadła, gdy tylko jego spojrzenie napotkało się ze spojrzeniem Lily.

Po wielu, wielu miesiącach przerwy, które całym sercem poświęciłam na uporządkowanie własnego życia i zmianę konspektu tego opowiadania, postanowiłam, że czas dodać nowy rozdział, który będzie wstępem do dalszych historii. Wiele rzeczy może się tu nie zgadzać z wcześniejszym nakreśleniem postaci, miejsc itp., ale jak wspomniałam - zmieniłam konspekt. Zmiany będą zauważalne w przeciągu kilku miesięcy, nie łatwo będzie je wprowadzić do poprzednich rozdziałów tak, aby nie zburzyły za mocno harmonii.
Także za wszelkie niedogodność i moją niesłowność odnośnie pojawienia się rozdziału - przepraszam i pragnę na koniec przypomnieć zwiastun.